Recenzja filmu

Wampiry (1998)
John Carpenter
James Woods
Sheryl Lee

...ino krew

Nic w płaszczu wampira - to główny problem tego filmu. Tytuł filmu obiecująco zapowiada, że będziemy mieli do czynienia z jakimś nowym gatunkiem wampirów, odkrytym przez nie lada specjalistę
Nic w płaszczu wampira - to główny problem tego filmu. Tytuł filmu obiecująco zapowiada, że będziemy mieli do czynienia z jakimś nowym gatunkiem wampirów, odkrytym przez nie lada specjalistę w gatunku horroru, bo samego Johna Carpentera. Nic z tego, niestety. Wampiry w tym filmie to przede wszystkim meksykańscy statyści w łachmanach (albowiem film kręcono w Nowym Meksyku za niezmiernie małe, jak widać na ekranie, pieniądze). Nie działa ani czosnek, ani drewniany kołek. Ekipa niszczycieli wampirów uzbrojona jest natomiast w cały arsenał broni palnej i przystępuje do akcji w biały dzień. Technika polega na budzeniu śpiących potworów, ogłuszaniu ich kanonadą i chwytaniu poszczególnych osobników na rodzaj lassa doczepionego do samochodu, który wywleka ofiarę na światło słoneczne. Dzielna, choć z konieczności brutalna, drużyna łowców wampirów opłacana jest przez Watykan. W Watykanie dobrze wiedzą, że wampiry szykują coś niedobrego. Jeśli znajdą czarny krzyż pozostały po niewłaściwie prowadzonych egzorcyzmach przed wiekami, będą mogły paradować w świetle słońca.... Odtwarzam mozolnie sytuację wyjściową, bo jest to jednak dowód, że coś się w konwencji gatunku zmienia. Czy koniecznie na lepsze? Widziałem już sporo filmów wampirycznych. W każdym niesamowita postać przybysza spoza śmierci coś oznacza: strach przed nieznanym, pragnienie nieśmiertelności, chorobę typu AIDS, mizogynizm, zaborczość i bezwzględne wykorzystywanie innych, bunt przeciw Bogu, absolutną samotność... Symbolika jest bogata, interpretacji wiele. Ale chyba po raz pierwszy oglądam film, w którym wampir nie oznacza nic, zupełnie nic. Nawet odziany w klasyczną pelerynę Valek (Thomas Ian Griffith), wampirzy mistrz, jest tylko elementem dekoracji, a nie działającą personą. Dezynsekcji dokonuje natomiast z rozmachem niejaki Jack Crow (James Woods), przypominający złego kowboja z filmów Clinta Eastwooda. U swego boku ma pomocnika Montoyę (Daniel Baldwin) oraz ukąszoną przez wampira prostytutkę (Sheryl Lee), nieskazitelnie schludną, co budzi podejrzenie, że przerwy w wampirzym transie poświęca praniu i prasowaniu. Ale ta para jest skazana: stąpający po ziemi Jack pozostawia im dwa dni na miłość i zapowiada, że kiedy już się przepoczwarzą (pomocnik Montoya też został ukąszony), przyjdzie po nich z lassem. W jego świecie nie ma miejsca na sentymenty czy jakiekolwiek sojusze; nie może na nic liczyć, skoro nawet świątobliwy kardynał (w tej roli Maximilian Schell) zabiera się za odprawianie Czarnej Mszy. Pytanie, o co w tym wszystkim chodzi, musi jednak pozostać bez odpowiedzi. Jeśli Carpenter rzeczywiście zmierzał do odświeżenia konwencji, cofnął się w pół drogi, zatapiając wszystko w efektach kina gore. Przypomnę: "gore" to słownikowo "posoka". Tak ochrzczono w latach 70. filmy spoza głównego nurtu hollywoodzkiego, epatujące widownię krwawymi jatkami. Środkiem ich rozpowszechniania były na ogół kasety i wydaje się, że takie jest przeznaczenie filmu Carpentera. Przepraszam, chyba jednak o czymś zapomniałem - przecież rozpoczynają u nas właśnie działalność multikina...
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones